<<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>> |
Wściekły Michael Jordan wyjeżdża z hali Wizards po zwolnieniu z pracy |
---|
Przepraszamy wszystkich, którzy mają dosyć Michaela Jordana. Nam też wydawało się, że skoro MJ już ostatecznie zakończył karierę, nie będzie powodu więcej o nim pisać. A jednak. W ostatnią środę właściciel Washington Wizards Abe Pollin powiedział Jordanowi, że nie ma co liczyć na powrót na stanowisko menedżera klubu. Najwybitniejszy koszykarz w historii znalazł się nagle na bruku.
Oficjalnie, poza suchymi oświadczeniami, obie strony odmawiają komentarza. A zatem możemy opierać się tylko na plotkach. Obie strony stosują strategię przecieków kontrolowanych - frakcja Pollina nadaje do "New York Timesa", a frakcja Jordana - do "Washington Post". Bliżej do Jordana jest też trzeciemu zainteresowanemu - współwłaścicielowi Wizards Tedowi Leonsisowi, który namówił trzy i pół roku temu Pollina na zatrudnienie Michaela.
Fakty:Niedziela: "Times" publikuje artykuł prorokujący rozstanie Michaela z Wizards. Tekst jest bardzo krytyczny wobec Jordana, jego marnych umiejętności menedżerskich, lenistwa i gwiazdorskich nawyków, które psuły atmosferę w drużynie.
Wtorek: "Post" publikuje wywiad z Michaelem. Jordan mówi, że bardzo chce wrócić za menedżerskie biurko, że zawsze był lojalny wobec klubu i jego właścicieli i że nawet jeśli były jakieś problemy, to na pewno uda się je naprawić.
Środa: o 11.30 rozpoczyna się spotkanie Jordana, Pollina i Leonsisa poświęcone przyszłości Michaela w organizacji. Ma to być kilkugodzinna, burzliwa dyskusja - ale spotkanie trwa tylko kilkanaście minut. Pollin rozpoczyna od krótkiego oświadczenia, w którym informuje Jordana o dymisji: "Zdecydowaliśmy, że klub powinien zmierzać w innym kierunku". Michael pyta o powody takiej decyzji, nie otrzymuje odpowiedzi. Pollin obiecuje Jordanowi 10 mln dolarów odszkodowania. Michael jest wściekły: "Chyba żartujesz, myślisz, że ja to robię dla pieniędzy?! Myślałem, że kiedyś odziedziczę tę cholerną drużynę!". Pollin też podnosi głos: "O tym nigdy nie było mowy, przez 39 lat budowałem tę drużynę i nie zamierzam ci jej przekazać, nie potrzebuję cię!".
Dochodzi do kłótni, wrzasków, obie strony zaczynają sobie ubliżać, wreszcie Jordan wstaje i wychodzi trzaskając drzwiami, wołając jeszcze na pożegnanie do Leonsisa: "Po coś mnie wplątał w to szambo?". Po chwili wybiega też Pollin, żeby wydać stosowne oświadczenie dla prasy ("dziękujemy za wszystko i życzymy Michaelowi wszystkiego najlepszego"). Leonsis chowa twarz w dłoniach, nie może uwierzyć w to, co się stało. Po południu oświadczenie wydaje również Jordan: "Bez żadnej wcześniejszej dyskusji właściciele klubu poinformowali mnie, że jednostronnie zmieniają nasze wcześniejsze długoterminowe ustalenia. Jestem zaszokowany tą decyzją, a także odmową podania mi jakichkolwiek jej przyczyn".
Wściekłość Jordana jest zrozumiała. Michael nie zwykł przegrywać, a w tej biurowej potyczce poniósł klęskę. Nie dość, że stracił udziały w klubie (musiał je odsprzedać, gdy wrócił na boisko - ale miała to być operacja tymczasowa), nie dość, że na nic zdały się jego sukcesy biznesowe (dzięki come backowi Wizards zarobili ponad 40 mln dol.), to jeszcze do ostatniego dnia właściciele klubu wykorzystywali marketingową siłę MJ-a. Nawet bilety na ostatni mecz Jordana sprzedawano razem z abonamentem na dziesięć meczów w przyszłym sezonie. Gdyby Jordan stwierdził, że jeszcze przez rok będzie grać, pewnie całowano by go po rękach.
Wersja Pollina:Czym więc kierował się Abe Pollin, blisko 80-letni właściciel Wizards, właściciel skądinąd kiepski, ale mający w Waszyngtonie opinię człowieka szlachetnego i prawego? Ano, zapewne myślał tak:
"To mój klub i moje przedsiębiorstwo. I chcę, żeby pracowali tu moi ludzie. A Jordan nigdy nie był moim człowiekiem. Właściwie wcale nie chciałem go zatrudniać. To Leonsis mnie namówił. Nie ryzykowałem wiele - byliśmy w takim bagnie, że gorzej być nie mogło. Ale Jordan to żaden menedżer. Owszem, wyczyścił skład i pozbył się nieudaczników, którzy grali w Wizards przed jego przyjściem, ale na ich miejsce zatrudnił nie lepszych. Laettner, Hughes, Haywood, Russell, Oakley, Stackhouse, Lue, Dixon... co ja mam teraz zrobić z taką drużyną? Miał pierwszy wybór w drafcie i zepsuł go na Kwame Browna".
"Trenerzy - nie lepiej. Najpierw był Leonard Hamilton, jakieś straszliwe nieporozumienie. Potem stary kumpel Doug Collins, który nie umie dogadać się z zawodnikami i cały czas to Jordana uważał za swojego szefa. A to ja, a nie Jordan, płacę mu pensję".
"I jeszcze to wielkopaństwo Jordana. Nie znał swojego miejsca w szyku. Nie konsultował decyzji. Kłócił się z moimi ludźmi z marketingu. Chciał władzy, a na władzę trzeba zapracować. Co to za menedżer, który nawet tu nie mieszka? Nie przykłada się do pracy, nie jeździ oglądać zawodników. Ma swoje interesy, firmy, kontrakty reklamowe - ale co mnie to obchodzi? Kiki Vandeveghe w Denver i Joe Dumars w Detroit w krótkim czasie osiągnęli dużo więcej".
"Jasne - zarobiliśmy na jego powrocie mnóstwo pieniędzy. Ale pieniądze to nie wszystko. Ostatni sezon to był cyrk, tournée pożegnalne. Zamiast uczyć swych kolegów, ciągle ich krytykował. Gdy wygrywaliśmy - to dzięki niemu. Gdy przegrywaliśmy - to przez leniwą młodzież. Ile można tego słuchać? W końcu Stackhouse nie wytrzymał i powiedział: "Bez Michaela bylibyśmy równie dobrą drużyną". Zawodnicy nie chcieli nawet złożyć się na prezent pożegnalny dla Jordana. I to ma być przywódca?"
"To moja drużyna i miałem prawo podjąć taką decyzję. Nie muszę się z niej tłumaczyć. A Jordanowi dobrze zrobi, że mu ktoś wreszcie przytarł nosa".
Wnioski:Abe Pollin miał prawo zwolnić Michaela Jordana. Każdy pracodawca ma prawo rozstać się z pracownikiem, z którego nie jest zadowolony. A Michael nie wykazał się zbyt wielkim talentem menedżerskim. Styl tego zwolnienia był skandaliczny - ale to już inna sprawa.
Paradoksalnie, zwolnienie z pracy jest dla Jordana najlepszym możliwym rozwiązaniem. W przeciwnym razie musiałby sam się męczyć z pasztetem pod nazwą "Washington Wizards" i nie miałby nic na swoje usprawiedliwienie. A tak - zdobył doświadczenia, teraz zaś może odgrywać rolę skrzywdzonego i zdradzonego. W dyskusji o zwolnieniu Michaela padają już nawet argumenty rasowe - według wpływowego komentatora Washington Post Michaela Wilbona, Pollin wykorzystał Jordana: "Użył go, by wzmocnić swój klub, a potem pozbył się go (...) Czarni nie mogą tego zaakceptować (...) Najsławniejszemu, najukochańszemu sportowcowi Ameryki Michaelowi Jordanowi, który jest czarny, pokazano drzwi - bez taktu, bez klasy, nie tłumacząc dlaczego".
Jordan wygra więc zapewne bitwę PR, a wkrótce i tak znajdzie sobie inną ciepłą posadkę. Już padają propozycje - Chicago, Atlanta, Milwaukee, Dallas. Ale MJ prawdopodobnie wyląduje u swego przyjaciela Roberta Johnsona (pierwszy czarny właściciel klubu w NBA), który tworzy nową drużynę NBA w Charlotte. Powróci tym samym do korzeni, bo przecież właśnie w Północnej Karolinie rozpoczynał koszykarską karierę. Może tam powiedzie mu się lepiej.