michael jordan
menu

<<< poprzedni wywiad następny wywiad >>>


wersja angielska

Twarzą w twarz z Michaelem Jordanem (część 1)

RS (Marvin R. Shanken): Co było przyjemniejsze, granie dla North Carolina Tar Heel czy Chicago Bulls? michael jordan

Michael Jordan: Dobre pytanie. Wydaje mi się, że jednak granie dla Tar Heels, bo nikt mnie jeszcze nie znał. To właśnie tam wszystko się zaczęło. Kiedy dotarłem do Chicago zostałem wybrany z trzecim numerem w drafcie, tak więc wszyscy wiedzieli, że jestem w miarę dobry.

Już sam fakt, że sięgnęli po mnie ludzi z Północnej Karoliny dał mi możliwość sprawdzenia się. Do tego momentu ludzie słyszeli o pewnym chłopaku, który jest nawet dobry, ale nikt tak naprawdę nie wiedział jak bardzo. Przed sezonem nie został wybrany do drużyny All-American. Nie był nawet w pierwszej setce najlepszych uczniów szkół średnich. Nie brał udziału w meczach AAU i tak na dobrą sprawę nikt w kraju go nie znał.

Uniwersytet Północnej Karoliny zapewnił mi podstawy w koszykarskim rzemiośle. Wtedy nie byłem jeszcze zepsuty przez media, byłem całkiem surowy. W rezultacie wzrósł mój apetyt na to, żeby udowodnić ludziom, że umiem grac w koszykówkę i że zasługuję na to, aby być studentem w NC. Jak do tej pory było to jedno z moich najbardziej satysfakcjonujących przeżyć.

Żałowałeś kiedyś, że opuściłeś ostatni rok na uczelni?

To była głównie zasługa trenera Smitha, bo bardzo polegałem na jego wiedzy. NBA było dziedziną na której nie za bardzo się znałem, tak samo jak moi rodzice. Trener Smith wiedział, że przejście do profesjonalnej ligi będzie dla mnie wielką szansą. Kiedy obadał dokładnie sytuację i powiedział mi mniej więcej z którym numerem zostałbym wybrany w drafcie, zacząłem zastanawiać się nad ewentualnymi plusami i minusami.

Takie zachowanie trenera było bardzo altruistyczne, czyż nie? Przecież to oznaczało, że stracicie na kolejny sezon.

Tak, dokładnie tak było. Ale on jest właśnie takim człowiekiem. Mógł powiedzieć: "Powinieneś zostać z nami jeszcze rok. Będziemy mieć świetną drużynę i masę dobrych rekrutów." Do drużyny przychodzili wtedy przecież Kenny Smith i Brad Daugherty i bylibyśmy naprawdę dobrzy. Jednak on czuł, że najlepszym wyjściem dla mnie byłoby odejście do NBA.

Czy te wczesne ucieczki z college'u do NBA są dla Ligi korzystne czy nie?

To zależy. Jestem jednak zwolennikiem zasady, że zawodnik powinien mieć, co najmniej 20 lat zanim przejdzie na zawodowstwo. A im będzie młodszy, tym więcej szkód to może wyrządzić. Taka drastyczna zmiana ciągnie za sobą wiele rzeczy, które trzeba koniecznie wziąć pod uwagę. Przede wszystkim zmienia się styl życia. NBA ma wielkie wymagania zarówno psychiczne jak i fizyczne od tych młodych chłopców i na początku jest to dla nich naprawdę trudne. Również musimy popatrzeć na to, jak są dojrzali, nie tylko koszykarsko, ale ogólnie. Gdybym przeszedł do NBA po pierwszym albo drugim roku to nie wiem, czy byłbym w stanie sprostać wszystkim trudnościom. A teraz widzimy, co raz więcej młodych graczy w NBA. Wierze, że coś ma wpływ na tych młodych ludzi, że tak szybko odchodzą z uczelni albo w ogóle do niej nie idą.

Jeśli, jako szef NBA, chcesz zainwestować w jakiegoś zawodnika, to musisz go dobrze poznać. Jeśli decydujesz się przyjąć pod swoje skrzydła gracza, który nie rozegrał zbyt wielu gier w college'u, to stąpasz po bardzo kruchym lodzie. Jak się pomylisz, to wpadniesz do wody i będziesz musiał zaczynać wszystko od nowa. A jaki to ma wpływ na college? Popatrz na Północną Karolinę, którą trzeba budować od nowa i zaczynać wszystko od początku. Ten negatywny wpływ zaczyna się już na poziomie szkół średnich: młodzi ludzie nie myślą o tym, żeby iść do college'u, ale żeby grać jak najlepiej. Jeśli nie dostaną się na studia, mówią po prostu: "A co mi tam. Pójdę do NBA." A tak naprawdę, to wcale nie jest najlepsze wyjście.

Chcesz przez to powiedzieć, że powinno się zabronić zawodnikom przechodzić do NBA prosto ze szkoły średniej?

To właśnie mówię i głęboko w to wierzę. Można się sprzeczać o wiele rzeczy, finansowe czy społeczne. Może powinno być jakieś porozumienie między NBA a NCAA, na mocy którego biedni studenci otrzymywaliby wsparcie finansowe. Dla nich zawsze będzie presja, żeby jak najszybciej przejść na zawodowstwo i wyżywić rodzinę.

A co z takimi graczami jak Kevin Garnett, Kobe Bryant czy LeBron James?

Tak naprawdę tylko jeden z nich, LeBron James, odniósł sukces w swoich pierwszych dwóch sezonach. Kobe, Kevin, Tracy czy Jermaine O'Neal - oni wszyscy potrzebowali co najmniej trzech lat, żeby się dostosować do poziomu ligi.

Od kogo nauczyłeś się etyki pracy?

Od rodziców.

Ludzie mówią, że nikt nie trenował ciężej od ciebie, że tylko ty dawałeś z siebie 100% zarówno na treningach, jak i na meczach. Dla ciebie nie było podziałów na dwa poziomy, prawda?

Tego nauczyli mnie rodzice, którzy właśnie w taki sposób podchodzili do wszystkich codziennych obowiązków. Nie było pracy na pół gwizdka. Dawałem z siebie wszystko na treningach i meczach, przez co gra sprawiała mi przyjemność. Ćwiczenia to praca, w czasie której poprawiasz wszystkie swoje niedoskonałości, a później w czasie meczu pokazujesz nowe rzeczy, które opanowałeś do perfekcji. Trening nigdy nie może być miejscem gdzie bierzesz sobie wolne. Tam pracujesz nad wszystkim, nad rzutem, nad mijaniem lewą stroną, rzutem lewą ręką - nad wszystkimi rzeczami, które czynią cię silniejszym i lepszym.

Zostałeś wybrany z numerem trzecim w drafcie. Czy przed tym dniem wiedziałeś do jakiego klubu trafisz? I czy wybór Chicago był dla ciebie rozczarowaniem czy pozytywnym zaskoczeniem?

Opierając się na opinii Deana Smitha, miałem iść do Philly, bo to właśnie oni mieli wybór z trzecim numerem. W tamtych czasach, wybór w drafcie polegał na bilansie zwycięstw do porażek. Trenerem 76ers był wtedy Billy Cunningham, który również miał swoje wpływy w Północnej Karolinie. Powiedział, że dopóki Philadelpia ma trzeci wybór, Jordan nie zostanie wybrany z niższym numerem. Trener Smith znał ten plan od początku. Jednak później, nagle, Chicago zaczęli przegrywać swoje mecze i powoli przesuwali się na wyższe pozycje przed draftem. W pewnym momencie to właśnie im przysługiwał trzeci numer, a Philadelphia przesunęła się na piąte miejsce. Czwarta lokata była zarezerwowana dla Dallas Mavericks, który dopiero debiutowali w NBA. Od tego momentu wiedziałem, że w najgorszym wypadku zostanę wybrany z piątym numerem.

Później jeszcze dostałem wiadomość z Houston, że jeśli przegrają rzut monetą z Portland, to mnie wezmą. (Rzut monetą był potrzebny, żeby wyłonić drużynę która będzie wybierała z pierwszym numerem.) Zwycięzca miał prawo do wyboru Hakeema Olajuwona, który ostatecznie powędrował właśnie do Houston, a Portland zdecydowali się na wybór Sama Bowiego. Gdyby to Portland wygrało losowanie, to oni wzięliby Hakeema, a ja skończyłbym w Houston. W taki właśnie sposób wylądowałem w Chicago z trzecim numerem w drafcie.

Czy marzyłeś o tym, żeby zagrać w jakiejś konkretnej drużynie?

Niezupełnie. W tamtym momencie chciałem po prostu zostać wybrany.

Chciałem ci tylko przypomnieć, że urodziłeś się na Brooklynie, w Nowym Jorku. (śmiech)

Nie pamiętam, żebym w ogóle brak Nowy Jork pod uwagę. Chyba nawet w tamtym roku nie mieli wyboru w drafcie.

Czy w czasie grania dla Bulls, rywalizowaliście szczególnie z jakimiś drużynami, czy raczej nie?

Oczywiście, ze mieliśmy. Na początku było Milwaukee, z którymi nie potrafiliśmy wygrać. Jeździło się do nich koło 45-60 minut, a oni mieli na tyle silną drużynę, że nigdy nie mogliśmy się z nimi uporać. Nawet jak dostawaliśmy się do play-offs, to zawsze przegrywaliśmy. Później doszliśmy do miejsca, w którym ich ogrywaliśmy i wtedy rywalizacja przeniosła się z Milwaukee do Detroit. To były brutalne czasy. Isiah Thomas był z Chicago i pamiętam, że chciał wrócić żeby udowodnić, że ciągle tu dominował. Ja byłem nową twarzą w Chicago a ludzie wspierali naszą drużynę. Między nami zaczęła się prawdziwa walka, która czasem przeradzała się w nienawiść.  Wejście pod kosz było równoznaczne z wylądowaniem z ostrym hukiem na parkiecie. Niekiedy trzeba było zakładać szwy na rany. Jednak, kiedy ich pokonaliśmy wiedzieliśmy, że stać nas na wszystko. W tamtym czasie nikt już nas nie mógł pokonać i przez pewien czas nie musieliśmy z nikim rywalizować.

Waszym największym rywalem było Detroit, a kiedy pojawili się Knicks?

Później.

My, mieszkańcy Nowego Jorku, nie cierpieliśmy Michaela Jordana. Praktycznie w pojedynkę pokonałeś nas więcej razy, niż chcę zapamiętać. Za każdym razem, kiedy myśleliśmy, że play-offach będziemy górą, ty wbijałeś gwóźdź do naszej trumny.

Kiedy uporaliśmy się już z Detroit i zaczęliśmy z nimi wygrywać, faktycznie to Nowo Jorczycy zostali naszymi największymi rywalami. Oni chcieli znaleźć się tam, gdzie my byliśmy, a my z kolei nie chcieliśmy ustąpić. Nasz każdy pojedynek był wyolbrzymiany. Patrick Ewing był moim przyjacielem, Charles Oakley kiedyś grał w Chicago. Kiedy Detroit wygrywali mecze, wszyscy przejęli po nich fizyczny styl grania. John Starks, Charles Smith, Anthony Mason i reszta drużyny Knicks również. Kiedy wchodziłeś pod kosz - byłeś bezlitośnie traktowany. A Ewing straszył najbardziej w tej strefie.

Jakbyś naprawił dzisiejszych Lakers?

Przede wszystkim, nigdy nie pozbyłbym się Shaqa. Zdobywasz trzy mistrzostwa z dużym facetem, których teraz tak naprawdę strasznie ciężko znaleźć. Żeby było mało, Shaq to najbardziej dominujący center w dzisiejszych czasach. Nie wysyła się go do innego klubu tylko dlatego, że ma się jakieś kłopoty.

Myślisz, że Kobe czyta uważnie wszystkie wiadomości z Miami?

Na pewno tak. Nie można winić tylko jednego z nich, bo obaj są tak samo winni zaistniałej sytuacji. Jeśli drużyna odnosi sukcesy, to trzeba znaleźć jakiś sposób żeby zarządzać zawodnikami w odpowiedni sposób tak, aby każdy z nich czuł się wygrany. Różne negatywne sytuacje pojawiają się dopiero po odniesieniu większego sukcesu. I wszystko sprowadza się do indywidualnych potrzeb i oczekiwań danych graczy, przez co teraz mamy Kobego, który chce udowodnić, że może być najlepszym strzelcem ligi i trzymać drużynę na swoich barkach, oraz Shaqa, który chce pokazać, że potrafi wygrywać bez Kobego. Jaki jest sens wprowadzenia zmian, kiedy ma się odpowiednią mieszankę przynoszącą sukces? Dajcie mi jakiegoś wielkiego centra do drużyny, a sam prawdopodobnie wrócę na parkiet nawet teraz.

Media strasznie nagłośniły problem narkotyków w tym roku. Czy taki sam kłopot był w latach '80 i '90, czy mniej więcej nic się nie zmieniło?

Narkotyki są częścią gry od dłuższego czasu. Były kiedy byłem w collegge'u czy nawet w szkole średniej. Są częścią naszego życia, taki jest biznes. Wszystko zaczyna się jednak od dzieci oraz tego, jak są wychowywane i jakie wpaja im się wartości. Jeśli rodzice nie poświęcą odpowiednio dużo czasu, aby zarysować dzieciom ten problem, to później łatwo o pomyłki. Czy narkotyki dalej istnieją w sporcie? Tak.

Michael, daję ci teraz możliwość stworzenia własnego Dream Teamu. Jesteś w jednej z drużyn i masz za zadanie wybrać pozostałych czterech zawodników. Jak możesz to uzasadnij swój wybór.

Bardzo dobre pytanie. Mój wybór jednak nie będzie do końca optymalny, ponieważ, po pierwsze, nie grałem w czasach Chamberlaina i innych gwiazd z tamtych czasów, a po drugie przyjaźnię się z wieloma doskonałymi graczami. No więc jakbym miał wybrać centra, wziąłbym Olajuwona. Rezygnuję z Patricka, Shaqa, Wilta i wielu innych doskonałych centrów, głównie ze względu na wszechstronność i uniwersalność Hakeema. Nie chodzi mi tylko o jego punkty, zbiórki czy bloki. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że on był wśród siedmiu najlepszych graczy w przechwytach. Do tego zawsze podejmował słuszne decyzje na parkiecie.

Silny skrzydłowy: Tutaj mam Jamesa Worthy'ego, którego kocham i który też grał w Północnej Karolinie. Dalej jest Karl Malone, Charles Barkley, którego podziwiam i który jest moim szczerym przyjacielem oraz Charles Oakley. Jednak biorąc pod uwagę wszechstronność i uniwersalność, muszę wybrać Larry'ego Birda. Mając go na parkiecie mogę być pewny, że zapewni wszystkie rzeczy koniecznie do wygrywania. Do tego dodajmy jego charakter, etykę pracy oraz, jeszcze raz to powtórzę, wszechstronność.

W moim zamyśle jest stworzenie drużyny wszechstronnej i zdolnej do zrobienia wielu rzeczy. Kiedy przychodzi do obrony, muszą być zdolny do bronienia na wiele różnych sposobów. I dlatego Larry Bird byłby moim wyborem.

Niski skrzydłowy: to jest zdecydowanie najtrudniejszy wybór, bo sam grałem przecież z jednym z najlepszych zawodników na tej pozycji. Scottie jest wszechstronny jak mało kto: potrafił kozłować, doskonale zbierał w obronie. Naprawdę byłoby mi bardzo ciężko wybrać kogoś innego, nawet wiedząc, ze mogę sięgnąć po Dr.J czy Dominique'a Wilkinsa. Również zastawiałbym się nad Elginem Baylorem, mimo, że nigdy nie widziałem go w grze ani nie miałem okazji zagrać przeciwko niemu. Patrząc jednak na to, czego można się spodziewać po Scottiem i jak wiele może wnieść do drużyny, to właśnie on byłby moim wyborem.

Wybór rozgrywającego jest łatwy: Magic Johnson. Z powodu jego wzrostu, każdy przeciwnik będzie miał problemy z grą w obronie. Poza tym oglądanie człowieka jego wzrostu zbierającego piłkę i wyprowadzającego kontratak jest bardzo miłe dla oczu.

Stworzyłbym najwyższy skład w historii All-Stars. A na ławce posadziłbym Jerry'ego Westa jako mojego zmiennika. Uwielbiam go.

Kto jest najlepszym strzelcem jakiego w życiu widziałeś?

Strzelcem? Boże. Dobre pytanie. Masz na myśli takiego typowego strzelca?

Obojętnie jakiego. Mam już przed sobą najlepszego strzelca w końcówkach meczu. Możesz połączyć jakiś dwóch zawodników jeśli chcesz.

(śmiech)

Widziałeś kiedyś w grze Oscara Robertsona?

Tak, był bardzo wszechstronnym graczem, jednak nie powiedziałbym, że był najlepszym strzelcem. Był jednak jednym z najwszechstronniejszych graczy i umieściłbym go w tej samej kategorii co Magica. Obaj potrafili zarówno zbierać, punktować jak i podawać.

Wracając do tego strzelca, to zdecydowałbym się na Briana Wintersa z Milwaukee. Miał jeden z najładniejszych rzutów jakie widziałem w swoim życiu. Obok niego umieściłbym Johna Paxsona, który grał u mojego boku w Chicago. A najlepszy zawodnik na końcówki meczów? Reggie Miller albo Jerry West, nie jestem w stanie zdecydować się na któregoś z nich.

Najlepszy zbierający?

Bez dwóch zdań Moses Malone.

Najmniej egoistyczny zawodnik, który potrafił zejść nawet na drugi czy trzeci plan, byle tylko jego drużyna wygrała?

Muszę przyznać, że takich zawodników jest wielu w NBA. Jednak gdybym miał wybrać tego jedynego, który miał największy wpływ na swoją drużynę i dzięki któremu szanse na zwycięstwa drastycznie rosły, to wziąłbym Magica.

Najlepszy trener?

Miałem ich wielu.

Dream Team musi mieć trenera...

Nie mogę wziąć trenera Smitha, bo byłby to zbyt osobisty wybór. Phil Jackson jest jak do tej pory najlepszym profesjonalistą w tym co robi, a zaraz za nim umieściłbym Larry'ego Browna i Pata Riley'a.

Mówi się, że z każdej sytuacji, dobrej lub złej, można wyciągnąć jakąś lekcję. Czego nauczył cię pobyt w Washington Wizards?

Przede wszystkim nauczyło mnie to podejmowania decyzji. Jednym ze złych wyborów był powrót na parkiet, który z jednej strony działał na mnie jak lekarstwo, a z drugiej miał być pewnego rodzaju eksperymentem, w czasie którego miałem sprawdzać talenty na własną rękę. Myślałem, że granie z nimi oraz przeciwko nim pozwoli mi sprawdzić z jakiej gliny są ulepieni. Jednak z drugiej strony byłem dla nich bardziej krytyczny, ponieważ oczekiwałem od nich pewnego sposobu grania, na który oni nie byli gotowi. Poza tym, nie mieli tej chęci do gry i poświęcenia, który ja miałem wcześniej. Być może za bardzo się zbliżyłem do tego problemu, albo niepotrzebnie krytykowałem niektóre z ich zachować. I to był mój największy błąd jaki popełniłem w Waszyngtonie. Wychodzisz z inicjatywą, angażujesz się w program, który wymaga prowadzenia i musisz ustalić jakiś plan. My ten plan mieliśmy: drużyna była ponad salary cup i cały czas przynosiliśmy straty.

I nikt nie przychodził na mecze...

Pierwsza myśl była taka - zredukujmy straty. To jest metoda, którą powinni zastosować Knicks i inne drużyny, które mają ten problem teraz. Trzeba pozbyć się największych kontraktów i zapewnić jak najwięcej możliwości zmian kadrowych. W ten sposób szybko można zmienić drużynę i jej nastawienie, ściągając kilku młodych i spragnionych gry zawodników. Trzeba koniecznie sprowadzić nowych ludzi. Myślę, że przez pierwsze kilka lat w Waszyngtonie, udało nam się to zrobić. Pozbyliśmy się złych kontraktów i w końcu przestaliśmy przynosić straty. Byliśmy w miejscu gdzie jak najszybciej trzeba nastawić się na przynoszenie korzyści.

Kiedy właściciel Wizards, Abe Pollin, zdecydował się nie przedłużać ze mną umowy, drużyna już była przestawiona na właściwy tor. Ludzie mówią, że nie sprawdziłem się jako działacz, ale jakby popatrzeć na tą drużynę, to widać, że przez zmniejszenie kontraktów mięliśmy możliwość zakontraktowania naprawdę ciekawych graczy.

Muszę przyznać, że cały zarząd wykonał dobrą robotę w naprawie Wizards. Nie zostaliśmy obdarzeni ponownym zaufaniem, ale widzimy, że zostawiliśmy po sobie dobrą drużynę. Zrobiliśmy to, co do nas należało, czyli: po pierwsze, dzięki nam drużyna znowu zaczęła przynosić korzyści, a po drugie, zbudowaliśmy młodą i utalentowana drużynę, która teraz odnosi sukcesy i wygrywa mecze.

Ernie Grunfeld, odkąd pojawił się w drużynie, wykonał masę dobrej pracy zarówno ze sztabem szkoleniowym, jak i samymi zawodnikami. Patrzę na to co zrobiliśmy i widzę, że zapewniliśmy bardzo dobre podłoże do pracy. I nikt nigdy nam tego nie przyzna. Ludzie patrzą na to wszystko jako na błędy z mojej strony, jednak ja wyniosłem z tego również pozytywne doświadczenia. Chciałbym teraz przejść ta, gdzie dostanę nieco więcej czasu do wdrażania w życie swoich pomysłów i planów na stworzenie drużyny odnoszącej sukcesy.

sonda
forum2
subskrypcja lista mailingowa
Jeżeli chcesz otrzymywać informacje o nowoœciach w serwisie, wpisz poniżej swój adres email.



wyszukiwarka szukaj znajdz
ramka_dol Kliknij i nakarm głodne
dziecko z serwisem
www.MichaelJordan.pl
akcja pajacyk
ramka_dol
ramka_dol