Jesteś
osobą która odwiedziła moją stronę od 27.XII.2001
Czwarty raz w tym sezonie Chicago Bulls ulegli Kawalerzystom z Ohio. Dzisiejszej nocy mimo zaciętych chwil, nic nie zapowiadało że uda się uniknąć sezonowego sweepa. Byki znowu zagrały fatalną czwartą kwartę, co nie pierwszy już raz przesądza o sukcesie przeciwników.
Po raz kolejny można mieć duże pretensje do coacha Skilesa o eksperymenty z rotacją. Dzisiaj Andres Nocioni był bodaj trzecim silnym skrzydłowym w pierwszej piątce Bulls na przestrzeni ostatniego miesiąca. Na efekty tego posunięcia długo czekać nie trzeba było. Chimeryczny i cały czas niespełniony Drew Gooden, rzucił już w pierwszej kwarcie 11 punktów i zebrał 6 piłek dla Cavs (przez długi czas był on jedynym zbierającym gospodarzy). Ironicznie, można powiedzieć, że na szczęście, Noc zanotwał w pierwszej ćwiartce 2 faule i został zmieniony przez nominalną "czwórkę" - Dariusa Songailę.
Na samym Nocionim jednak błędy Skilesa się nie kończą; długi okres bowiem na parkiecie jako center grał wyżej wymieniony Songaila właśnie z Argentyńczykiem u boku. Skutki takiej gry, jak zawsze zresztą był opłakane; zbiórki jeśli wywalczane to przez złe zastawianie tablicy Cleveland, obrona przeciw wysokim Cavs dramatyczna, no a zachowanie Songaili w pomalowanym godne pożałowania. Krótko mówiąc - żal to było oglądać i mi na pewien poziom wzruszenia wystarczyło; w czwartej kwarcie po prostu mecz wyłączyłem.
Jak widać, stracić niewiele straciłem, Bulls w dalszej części gry się tylko pogrążali ostatecznie ulegając Kawalerzystom 72:91. Będąc szczerym, nie jestem w stanie nikogo pochwalić, bo każdy na swój sposób zawinił. Gordon raził nieskutecznością, Hinrich chaotycznym rozgrywaniem i nieprzemyślanymi zagraniami (7 strat!) a Chandler nie dominował jak to ma w zwyczaju na tablicach (tylko 5 zbiórek). Choć w sumie byłbym ignoratnem gdybym nie wspomniał o poprawnym występie Luola Denga (15pkt, 12zb). Wszak oddać mu trzeba, że pod koniec trzeciej kwarty tylko jego indywidualne zagrania i punkty utrzymywały Bulls w grze.
Patrząc na ten mecz, jak i na wiele poprzednich, aż się prosi o wsparcie frontcourtu w Bulls, który chwilami wygląda nie tyle dramatycznie, co tragicznie. Tacy Allen a zwłaszcza Songaila, gdyby tylko mieli 5cm mniej w życiu nie zbliżyliby się do "pomalowanego", a Harrington jak i nie wiedzieć czemu Mike Sweetney nie znajdują uznania w oczach trenera - megalomana. Wszystkie te czynniki sprawiają, że jedynym wysokim tak właściwie grającym blisko kosza i cokolwiek spełniającym swoją rolę jest Tyson Chandler. Jednak jego deficyt umiejętności ofensywnych jak i pojedyncze słabsze mecze sprawiają, że chwilami drużyna pozostaje kompletnie bezbronna pod koszem. I doprawdy nie wierze, że zatrudnianie jakiegoś młokosa z NBDL miałoby tą sytuację rozwiązywać.
Dla mnie wniosek jest prosty - tu eufemizm - wywalenie trenera który co widać gołym okiem blokuje rozwój bardzo perpsektywicznej drużyny przez złe decyzje, rotacje i pomysły. I szczerze wierze że moje życzenie po sezonie się spełni a tymczasem dalej będę obserwował w każdym kolejnym meczu tą najdziwniejszą "piątkę" w historii ostatniej dekady w NBA...