<<< poprzedni artykuł | następny artykuł >>> |
Na parkiecie był najlepszy, ale w posługiwaniu się telefonem nie jest już takim mistrzem - drwiły media z Michaela Jordana, którego pierwsze kroki jako prezydenta klubu Washington Wizards były istotnie niezbyt fortunne.
Ale powolutku, powolutku... Jordan zaczął udowadniać swoją klasę również jako menedżer.
W ostatnim dniu sezonu transferowego 2000/2001 najbardziej niesamowitego transferu dokonał właśnie Michael Jordan. I to wcale nie dlatego, że pozyskał dla swego klubu jakiegoś świetnego zawodnika. Przeciwnie - wyczyn Jordana jest niebywały, dlatego że udało mu się POZBYĆ Juwana Howarda - zawodnika, którego w powszechnej opinii po prostu nie można było sprzedać.
Dlaczego jest to tak ważne? NBA nakłada na każdy klub limit wydatków na pensje (tzw. salary cap). Ten limit można przekraczać, podpisując kolejne kontrakty ze "swoimi" zawodnikami. Nie można jednak go przekroczyć, ściągając do klubu zawodników, którym skończył się kontrakt gdzie indziej. W największym uproszczeniu oznacza to, że jeśli kiedyś przepłaciło się przeciętnym zawodnikom, to teraz nie ma się pieniędzy na pozyskanie na wolnym rynku prawdziwych gwiazd.
Dlatego każdy menedżer w NBA musi umieć nie tylko budować zespół, ale i "sprzątać", czyli pozbywać się niechcianych kontraktów. Dlatego też, gdy w Michael Jordan podjął się prowadzenia interesów Washington Wizards, wydawało się, że jest to zajęcie zgoła beznadziejne. Drużyna w wyniku błędnych decyzji jego poprzedników miała podpisane długie i zawyżone kontrakty z podstarzałymi eksgwiazdorami - Mitchem Richmondem i Rodem Stricklandem - oraz "z księżyca wzięty" kontrakt Juwana Howarda.
Howard - gracz solidny i sumienny, ale żadna gwiazda - wskutek dość kuriozalnego zbiegu okoliczności kilka lat temu podpisał monstrualny kontrakt, dzięki któremu do dziś jest w ścisłej czołówce najlepiej opłacanych graczy ligi. Jordan płaci mu ok. 20 mln dolarów za sezon, mimo że Howard nie jest w stanie uczynić Wizards zespołem choćby przeciętnym.
Taki kontrakt wiąże też ręce władzom klubu - nie ma pieniędzy na zatrudnianie innych graczy. Żartowano więc, że Jordan oddałby Howarda choćby i za skrzynkę piwa, byle tylko zyskać jakąś swobodę. Próbował przez rok - chętnych nie było.
Aż wreszcie znalazł się odważny
- właściciel Dallas Mark Cuban (dla walczącego o udział w play off Dallas Howard będzie wzmocnieniem, więc z punktu widzenia Mavericks nie jest to wcale głupi układ). Jordan w zamian za Howarda dostał trochę koszykarskiego "śmiecia", ale też - i to dobrze o nim świadczy
- dwóch obiecujących debiutantów wybranych w pierwszej rundzie draftu - rzucającego obrońcę Courtneya Alexandra i skrzydłowego Etana Thomasa. Obaj niewiele dotychczas pokazali, ale eksperci widzą w nich talent. Na pewno to lepiej niż podstarzałe eksgwiazdy bez perspektyw.
Transfer Howarda jest najbardziej spektakularnym, ale nie jedynym wykonanym przez Jordana. Od ubiegłego lata Michael: pozbył się bezproduktywnego Lorenzo Williamsa (5,4 mln dolarów do końca kontraktu), sprzedał do Vancouver leniwego centra Ike'a Austina (7,8 mln dolarów), sprzedał do Denver wiecznie niezadowolonego Tracy'ego Murraya (10,1 mln dolarów), A po sezonie pozbyl się Roda Stricklanda i Mitcha Richmonda (kolejne 15 mln).
Nadal trudno ocenić, czy Michael będzie umiał wybudować wielką drużynę. W roli sprzątacza sprawdza się jednak wyśmienicie