Czterdziestolatek, a znów fruwa
Po coś wracał? Po coś niszczył własną
legendę? Przez twoje chore ambicje młodzież się nie rozwija! I to za jaką
cenę? Nawet nie jest pewne, że drużyna awansuje do play off!
W dodatku bez sensu szafujesz swoim
zdrowiem! Miałeś grać najwyżej pół godziny na mecz! Miałeś grać z ławki, żeby
się za bardzo nie męczyć! Twoje stare kolana na pewno tego nie wytrzymają!
Michael Jordan, idź do domu, nie męcz nas już więcej...
Tak mniej więcej oceniają Jordana amerykańscy komentatorzy koszykówki. A
Jordan się nie przejmuje. I znowu udowadnia niedowiarkom, że nawet w wieku 40
lat (tyle Michael skończy już w przyszłym miesiącu) można grać świetnie w
koszykówkę. I można prowadzić drużynę od zwycięstwa do zwycięstwa. Jego
Washington Wizards wygrali siedem z ostatnich ośmiu meczów.
Latem Jordan (bo to oczywiście on, choć oficjalnie nie jest menedżerem Wizards,
nadal podejmuje wszystkie decyzje personalne) kompletnie przemeblował drużynę.
Do Detroit Pistons oddał kreowanego na przyszłego lidera Wizards Richarda
Hamiltona. W zamian do drużyny trafił bardziej doświadczony Jerry Stackhouse,
który kiedy przychodził do NBA, był nazywany... nowym Jordanem. Odesłał do
Charlotte Courtneya Alexandra, a do Denver - rozgrywającego Chrisa Whitneya.
Zatrudnił kontrowersyjnego Larry'ego Hughesa, który wcześniej rozczarowywał i
w Philadelphii, i w Golden State. Pozyskał dwójkę weteranów - Charlesa Oakleya
i Bryona Russella. Filarami drużyny mieli być również drugoroczniacy Kwame
Brown i Brendan Haywood.
A zatem idealna mieszanka doświadczenia z młodością - w nowym sezonie mieliśmy
zobaczyć zupełnie nowych Wizards. W pierwszej piątce mieli wychodzić Hughes,
Stackhouse, Russell, Brown i Haywood. Michael miał grać z ławki nie dłużej niż
pół godziny, by nie nadwerężać chorych kolan, które zawiodły go w ubiegłym
sezonie. A przeciwko rezerwowym z drużyny przeciwnej Jordanowi powinno być
łatwiej dominować jak dawniej. Taka była recepta na pierwszy od lat awans
Wizards do play off.
Szybko okazało się, że taka strategia zupełnie się nie sprawdza. Kiedy Jordan
pojawiał się na parkiecie w połowie pierwszej kwarty, Wizards zazwyczaj wysoko
przegrywali. Jordan wraz z kolegami mozolnie odrabiał straty. Kiedy
odpoczywał, drużyna znowu traciła dystans. I efekt końcowy był taki, że
częściej przegrywała, niż wygrywała. Na koniec listopada bilans Wizards
wynosił 6-10. Perspektywa awansu do play off oddalała się coraz bardziej.
Michael oświadczył, że jego kolana czują się świetnie, a on jest gotów do gry
w pierwszej piątce. Tak też się stało. I rzeczywiście powoli wszystko zaczęło
się udawać. Michael jest najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. Wizards grają
lepiej i - co najważniejsze - znowu wygrywają. Wreszcie mają więcej zwycięstw
niż porażek (19-18) i są na szóstym miejscu w tabeli Konferencji Wschodniej.
Michael poddaje swoje kolana coraz ostrzejszym testom - często gra ponad 40
min, a w meczu z Indianą (dwie dogrywki) spędził na parkiecie rekordowe 53
min. Trener Doug Collins skomentował to ze śmiechem: "Gdybym go zdjął, pewnie
straciłbym pracę".
Krytycy narzekają, że za spełnianie tegorocznych zachcianek Jordana drużyna
Waszyngtonu zapłaci w przyszłości. Młodzież nie uczy się i grzeje ławkę.
Wielka nadzieja Wizards Kwame Brown frustruje się, podczas gdy inny żółtodziób
- Amare Stoudamire - robi karierę w Phoenix Suns.
Ale te zarzuty brzmią dość absurdalnie. Przypadek nastolatków z Chicago Bulls
(zwłaszcza Eddiego Curry) udowadnia, że można spędzić na parkiecie dowolnie
dużo czasu i nadal nic nie umieć. Courtney Alexander, rzekomo wielki talent,
któremu przed rokiem miejsce w pierwszej piątce Wizards odebrał właśnie
Jordan, teraz siedzi na ławie w New Orleans Hornets - trenerzy uznali, że
lepszym zawodnikiem jest pan David Wesley. Kwame Brown po kilku świetnych
występach na początku sezonu po prostu kompletnie się zagubił. To nie
przypadek, że drużyna przegrywała, kiedy grał dłużej, a wygrywa, kiedy gra
krócej albo wcale.
To ostatni sezon Michaela Jordana. Stary mistrz chce awansować do play off.
Chce grać jak najdłużej, chce dawać z siebie wszystko. Być może postępuje
nierozsądnie, być może stare kolana nie wytrzymają tego reżimu. Ale komu jak
komu - Jordanowi tego prawa odbierać nie wolno. Zwłaszcza że to przecież jego
kolana, a nie nasze.
Kronika towarzyska
Jason Terry, rozgrywający Atlanta Hawks, często gubi piłkę. Aby poradzić sobie
z tą przypadłością, postanowił w ogóle nie rozstawać się z piłką. I
dokądkolwiek idzie, zabiera ją ze sobą.
Trwa głosowanie, w którym kibice mogą wybrać pierwsze piątki do corocznego
Meczu Gwiazd. Jest kilka niespodzianek. W czołówce centrów na Zachodzie nie ma
(jeszcze) Cezarego Trybańskiego, za to faworytem publiczności jest nie
Shaquille O'Neal, tylko debiutant Yao Ming z Houston. Na Wschodzie wśród
centrów prowadzi Ben Wallace z Detroit, właściciel największego afro w NBA.
"Myślę, że to dzięki włosom. Ludziom bardzo się podobają" - tłumaczy Wallace.
Władze Denver Nuggets chwytają się wszelkich sposobów, żeby zwiększyć
frekwencję na swoich meczach. W kampanii reklamowej gwiazdor drużyny Juwan
Howard wystąpił nago - na zajęciach Akademii Sztuk Pięknych pozuje dzielnie do
aktów. Jenine, żona Juwana, nie była podobno zachwycona.
Tako rzecze Shaq
"Powiedzcie Yao Mingowi, że ching-chong-yang-wah-ah-soh" - przed zbliżającym
się pierwszym pojedynkiem z chińskim olbrzymem.
Tako rzekli o Shaqu
"Marzyłem tylko o tym, żeby nade mną nie zadunkował. Udało się przez jakieś
3,5 s" - center Toronto Nate Huffman o swoim pierwszym w życiu pojedynku z
Shaqiem.
Bohater tygodnia
Center Los Angeles Clippers Michael Olowokandi. Gra w tym sezonie przeciętnie
i ciągle narzeka, że Clippers nie zaproponowali mu odpowiednio wysokiego
nowego kontraktu. Kibice mają już tego dość i kiedy "Kandi" pojawia się na
parkiecie, zaczynają gwizdać i buczeć. Na szczęście nasz bohater nie zważa na
to: "Znaleźli sobie kozła ofiarnego. Grałem tu pięć lat. Zapowiedziałem już
publicznie, że w przyszłym roku odejdę. Powtarzam to raz jeszcze. Nie zostanę
w Los Angeles Clippers. Jeśli chcą na mnie buczeć, to niech buczą. Mam to
gdzieś".
Niezłe numery
12 celnych rzutów za trzy punkty oddał w zwycięskim meczu przeciwko Seattle
Kobe Bryant. W pewnym momencie miał serię dziewięciu celnych trójek z rzędu.
Oba osiągnięcia to rekordy NBA.
Złota myśl
"Cóż, to trochę żenujące. Stoczyłem dwa dzielne pojedynki z Shaqiem, po czym
zostałem znokautowany przez Dereka Andersona" - Scott Williams z Phoenix po
zderzeniu z obrońcą Portland, w którym złamał nos i doznał wstrząsu mózgu.
autorzy:
Michał Rutkowski, Paweł Wujec
Copyright © 2003 jordan.probasket.pl Wszelkie
prawa zastrzeżone.